instagram

Dlaczego (nie) poszedłem bronić sądów w ten piątek

Dlaczego (nie) poszedłem bronić sądów w ten piątek? Po pierwsze, może dlaczego w ogóle o tym piszę? Niezależne sądownictwo to wielka sprawa, i nawet w tym teoretycznym państwie to widać.

Zadzwiwiające że w kraju, który funkcjonuje tak naprawdę jedynie jako nazwa geograficzna pewnego obszaru w Unii Europejskiej, są jeszcze ludzie którym zależy żeby państwo istniało w obszarze aktywności obywatelskiej. Zadziwiające, że przy ostatnich protestach w mieście w którym mieszkałem większą uwagę aniżeli poprzednie protesty przeciwko jednolitej władzy partyjnej, przyciąga impreza miejska z grillowaną kiełbasą, jaką władze urządzają ledwo sto metrów dalej.

Nie chcę bronić sądów w których jest burdel. Nie chodzi tylko o to że notorycznie proszony jestem przez sądy o dokumenty pismami z pieczęcią ministerstwa sprawiedliwości, podczas gdy dokumenty o które się mnie prosi mogę uzyskać jedynie… z ministerstwa sprawiedliwości. Nie chodzi już nawet o to że w identycznych pozwach o zapłatę różne sądy, a nawet te same sądy, a… nawet Ci sami sędziowie, proszą o uzupełnienie … tych samych dokumentów. W przypadku stuczterdziestoletnich kuratorów, sądy przynajmniej kierowały się jakąś spójności, jeśli nawet zapomniały o logice, ale tutaj nie ma ani jednego ani drugiego – nie pozostało nic.

Chodzi mi jednak o taki burdel na kółkach, który idzie dalej. Chodzi o burdel w sądach, w którym na kilka oddzielnych spraw sąd potrafi pomieszać dokumenty z kompletnie różnych postępowań. Typowo w sprawie o zwykłe wykroczenie drogowe sąd może uznać za winnym przekroczenia prędkości orzekając przepadek jakiegoś kawałka plastiku z kompletnej innej sprawy o zapłatę cła, a w drugiej instancji sędzia może nawet zignorować fakt że sprawy się sędziemu pomyliły chociaż mogą mu to mówić w twarz dokumenty… i trzech prawników w twarz. Tak, niestety, co za wiele to za wiele.

Nic dziwnego że władza w tej sytuacji rusza z kampanią bilboardową zarzucając sędziemu że ukradł kiełbasę, choć… nie jest on orzekającym sędzią, a jego występek został rozliczony. W oparach absurdu, jedynie co pozostaje to rzucanie w siebie czym popadnie tylko żeby drugiego bardziej obsrać, niezależnie od tego że w całym tym gównie ani po stronie orzeczeń sądów, ani w bilboardach rządu nie ma nawet ziarna prawdy. Nie zrozum mnie źle, sądy muszą być niezależne, ale powinny również istnieć proceduralne i finansowe gwarancje tego że sąd nie zgubi teczki akt, że ją co najmniej przeczyta i odniesie się do jej zawartości, a na końcu wyda wyrok w czasie pozwalającym stronom jeszcze pamiętać o co w ogóle się procesują.