instagram

Dlaczego popieramy antydemokratyczny i antyliberalny ustrój

Skąd tak wysokie rosnące notowań rządu w badaniach opinii publicznej? Czemu poparcie dla obecnie rządzących nadal rośnie?

Gdyby wybory parlamentarne odbywały się w pierwszej dekadzie lutego, udział w nich wzięłoby 66 proc. badanych, a więc dokładnie tyle samo, co miesiąc temu. Możliwość uczestniczenia w ewentualnych wyborach z góry odrzuca 19 proc. (spadek o 1 punkt procentowy),15 proc. (wzrost o 2 punkty) nie wie, czy wzięłaby w nich udział. 40 proc. spośród deklarujących udział w wyborach parlamentarnych zagłosowałoby na PiS, 17 proc. na PO, 9 proc. na Nowoczesną, a 8 proc. na Kukiz’15 – wynika z najnowszego, lutowego sondażu CBOS. Szanse na wejście do Sejmu miałby także SLD (5 proc.). – źródło PAP

Stawiam tezę że wynik ten osiąga się nie pomimo, a dzięki pogardzie rządzących dla przepisów prawa. Pogarda rządzących wobec prawa napędza wynik wyborów, niezależnie czy rządzący kontestują zapisy konstytucji, czy nawet przepisy ruchu drogowego. Im bardziej bezpardonowo rządzący depczą po prawie tym większe poparcie zdegustowanych Polaków koncepcją państwa, jakie budowaliśmy przez ostatnie dekady. Rządzący co prawda wycofali się z koncepcji zastąpienia III Rzeczpospolitej jakąś nową IV Rzeczpospolitą, co forsowano jako program wyborczy za czasów poprzedniej kadencji, jednak sentyment do zniszczenia wszystkich instytucji obecnej Polski celem budowania nowej zupełnie innego kraju jest nadal obecny w przekonaniach Polaków.

Rząd robi wszystko aby rozmontować obecny system demokracji, edukacji, a także sądownictwa. Anarchiczne zapędy rządzących prowadzą do tego że praktycznie już każdego miesiąca kwestionowane jest funkcjonowanie jakiejś nowej organizacji, struktury czy grupy zawodowej lub społecznej. Walka z systemem prawa spotyka się co prawda z negatywną oceną, o czym świadczą rezolucje przeciw Polsce, jakie kierują wielokrotnie Unia Europejska, Organizacja Narodów Zjednoczonych, ostrzeżenia jakie płyną organizacji praw człowieka takich jak Amnesty International, FIDH (International Federation for Human Rights), Human Rights Watch, Open Society European Policy Institute, Reporters without Borders oraz praktycznie wszystkich stowarzyszeń prawników i sędziów. Tak szeroka krytyka międzynarodowa oznacza że rządzący nigdy nie zrezygnowali z celów rozmontowania państwa prawa.

Polacy obserwują ten dramat, jednak podobnie jak za czasów komunizmu – choć przeczuwają że zmiany wkrótce mogą rykoszetem przynieść obniżenie poziomu życia ich własnej rodziny, to jednak rządowa propaganda tłumaczy anarchiczne parcie na możliwe szerokie i bezpardonową akcję zniszczenia jako akcję narodową wartą osobistego poświęcenia. Analogicznie jak w czasach komunizmu zresztą, każda dowolna niegodziwość rządu, gromadzi jedynie garstkę zapaleńców gotowych mówić o tym głośno. Polacy stroną od tematów politycznych jak diabeł od święconej wody. Spolegliwość wobec władzy wpisana jest bowiem w nasz kod genetyczny. Nie należy spodziewać się ruchów o skali obserwowanej w takich krajach jak Węgry czy Rumunia. W Polsce nadal dominuje przekonanie że dobry włodarz to taki, który: patrzy srogo, ale nie bije mocno, a czasami i ukraść pozwoli.

Co istotniejsze jednak, oprócz zagorzałych przeciwników, obecna opcja polityczna posiada jednak zwolenników. Podejrzewam że największa grupa zwolenników, odwzorowana w sondażach, to ludzie najdalej stroniący od manifestowania – tak swojego sprzeciwu, jak i swojego poparcia dla rządzących. Najbardziej zagorzali zwolennicy wstydzą się swoich poglądów, ponieważ w obecnych czasach nikt inteligentny nie będzie obnosił się ze swoim strachem przed uchodźcami, zazdrością wobec sąsiada czy podejrzliwością wobec szefa. Polacy przyznają się do wewnętrznej walki z systemem głównie w anonimowych badaniach opinii publicznych czy w głosowaniach na partie polityczne w wyborach do sejmu.

Zawód kapitalizmem

Najtwardsza i najbardziej cicha grupa zwolenników rządzących nie może otwarcie przyznać iż jest zawiedziona tym, co przyniósł kapitalizm. Nie można przecież publicznie głosić niezadowolenia z tego z dysproporcji zarobkowych. Nikt normalny nie powie głośno, że zarobki szefów są obrzydliwe. Nikt nie przyzna się publicznie że samochody, które prowadzą przedsiębiorcy, są zbyt szybkie, domy wybudowane za pracę pracowników – zbyt duże, a partnerki z którymi przedsiębiorcy sypiają – zbyt onieśmielające. Pomijając niedorzeczność przyznania się do takich poglądów, nikt oczywiście ich nigdy nie wypowie jeśli tylko nie chce stracić pracy.

Takie poglądy głoszą publicznie jedynie rządzący, którzy ogłaszają kres obecnej wolności gospodarczej, prezentując co raz nowe slajdy rewolucji antyliberalnej. Przeciętny wyborca partii rządzącej chciałby zmiany, jakiejkolwiek. W nadziei na dobrą zmianę jest w stanie ponieść marginalne ryzyko, że ta zmiana okaże się zmianą na gorsze. Biorąc pod uwagę jednak katusze jakie musi przechodzić przez większość dnia pracy obserwując dysproporcje pomiędzy swoją pozycją w firmie, a pozycją innych których niekoniecznie nawet szanuje – przeciętny wyborca gotowy jest na każdą zmianę. W czasach propagandy narodowego ruszenia, przeciętny wyborca gotowy jest nawet ponieść pewne osobiste ryzyko, że zmiana przyniesie jemu gorsze.

Polacy po cichu, lub w głębi duszy od dawna czekali na to że ktoś będzie głosić poglądy, których z racji politycznej poprawności nie można wypowiadać na głos ani w domu, ani w pracy. Choć deklaracje użycia wszelkiej siły w walce z liberalnym kapitalizmem budzą pewne obawy, w głębi duszy wielu wyborców cieszy się, że ktoś w końcu może zadeklarować walkę publicznie. Wyborcy popierają każdą zmianę, która obiecuje koniec drażnienia godności przeciętnego człowieka pracy i przywróci jemu godność, z jakiej większość pracowników czuje się obdzierana przez dysproporcje zarobków. Choć gustownie śmiać się z Państwa Misiewiczów, w głębi duszy cieszymy się że do pieniędzy dochodzą ludzie spoza kręgów, których władza nazywa “dotychczas wykluczonymi”

Zawód demokracją

Nawet bardziej do obaw wizerunkowych związanych z krytykowaniem kapitalizmu, przeciętny wykształcony wyborca obawia się otwarcie krytykować demokrację. Demokracja również jednak przyniosła wielu Polakom więcej zawodu niż spełnienia nadziei, jakie były w niej pokładane. W końcu demokratyczne wybory jakie odbywały się w tym kraju przez ostatnie dekady to wybory mniejszości narzucającej poglądy większości. Jeżeli w szczytowym momencie popularności dowolna partia może liczyć na jedną trzecią głosów przy połowie uprawnionych oddających głosy, to oznacza wprost że co szósty wyborca narzuca swoje poglądy pozostałym pięciu wyborcom.

Polacy, choć nie dekodują matematyki wyborczej wprost, nie takiej demokracji oczekiwali. Wielu Polaków przekonało się boleśnie, że zachodni model demokracji, w której co szósta osoba wybiera zmiany w imieniu pozostałych pięciu jest jedynie krzywdą jaką zgotowała społeczeństwu bezwzględna arytmetyka. Jeżeli nasza demokratyczna ordynacja wyborcza pozwala uznać że co szósty wyborca stanowi w tym kraju większość, to po co nam taka demokracja? Polacy od takiej demokracji wolą rządy autorytarne, które odnoszą się w swojej retoryce do “interesu społecznego” zamiast demokracji która miała reprezentować “interes większości”. Jeżeli panuje popularne przekonanie że dwadzieścia parę lat demokracji przyniosło umocnienie się tych samych grup, to czas również aby i ta demokracja została zakwestionowana.

Jakub Szela

Kaczyński – z popierającym go ludem za plecami – nie jest niczym, czego byśmy już z historii nie znali. Kaczyński to współczesny Jakub Szela, którego upiór przychodzi w „Weselu” Wyspiańskiego domagając się miejsca przy stole. To przywódca chamów, który w krwawym powstaniu poobrzynał panom łby i utytłany ich krwią siada przy stole, by wreszcie nażreć się kiełbasy. I Szela w „Weselu” i Szela prawdziwy tego miejsca przy stole nie wywalczyli. A Kaczyńskiemu się w końcu udało. Wykorzystał lud chamów, by wreszcie sięgnąć po kiełbasę dla siebie. W podzięce tym, którzy go wsparli odwrócił role i teraz chamy to są pany, a pany mogą kury szczać prowadzać.