Kraj w którym każdy ma jakąś robotę
Kiedyś napisałem że Polska to taki kraj prostytutek, prokuratorów i prokurentów ale dzisiaj bardziej trafne wydaje mi się powiedzieć że to taki kraj, w którym klaun robi za prezydenta, kucharka za sędziego, lekarz za księdza, a policjant za lekarza.
Każdy orze jak może i robi w tej robocie co może, tj. jeżeli ktoś nie bierze łapówek, to i tak wiele osób pracuje na kilka etatów – łącząc różne umiejętności lub maskując brak umiejętności jakąś inną formą pozorowania. Nie ma żadnej mafii, ani żadnego układu. Nie ma również w tym żadnej polityki. Jest po prostu powszechna chęć zwana “na dorobku” lub faktyczna potrzeba zarobienia “kilku groszy” to nie (tylko) wyjazdy zagraniczne na zbieranie warzyw, ale łapanie się przez różne osoby “różnych fuch” po drodze – wliczając wszelkie możliwe urzędy i posady – wedle zasady że “ch** cięcie też zajęcie”. Ludzie oszukują siebie, nawet nie wiedząc po co, ale licząc że jeżeli przekręt się uda, to może okaże się dopiero że będzie z tego jakiś zarobek. Powszechne myślenie jest takie, że słusznie jest myśleć, że zarabiać przecież trzeba, bo każdy musi mieć jakąś robotę, jeśli chce się czegoś dorobić.