Polska to liberalna gospodarka
Polska wreszcie znalazła się w stanie liberalnej gospodarki, w której mamy pełnię zatrudnienia, dobre płace i jakiś, ale stabilny wzrost gospodarczy. Jak tego dokonaliśmy? Tak jak zwykle, fortelem pozwalającym w telewizji deklarować jedno, a na ulicy robić coś zupełnie innego.
Wbrew pozorom nie dokonaliśmy tego ani za rządów lewicy, ani prawicy. Realizuje się po prostu wizja, jaką nakreślił Balcerowicz prognozując iż wysokie podatki i “oskładkowanie” pracy spowoduje ogromną szarą strefę, którą dzisiaj wypełniają pracownicy ze wschodu. Według wszelkich szacunków rządu, w tym potwierdzonych przez premier rządu, w Polsce pracuje około 800 tysięcy Ukraińców, z czego około 150 tysięcy płaci składki i podatki. Legalna praca stała się zatem przywilejem Polaków, a dzięki płacy minimalnej mniej intratne stanowiska przesunięto do nierejestrowanego sektora, w którym składki i podatki wynoszą zero. Przewidywania Balcerowicza ziściły się, choć ten wolałby na pewno aby nie odbywało się w to w drodze całkowitego ominięcia prawa podatkowego, ale wynikało z niskich podatków jakie ludzie jednak płacą.
Główny Urząd Statystyczny podał w czwartek, że w styczniu 2017 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw było wyższe o 4,5 proc. niż w styczniu ub. roku, a przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto było wyższe o 4,3 proc. w porównaniu ze styczniem 2016 r. i wyniosło 4 tys. 277,32 zł.
Tym samym bez udziału polityków ciężka praca Polaków, członkostwie w Unii Europejskiej – zbudowano prawdziwie liberalną gospodarkę nad Wisłą. Dzięki zalewowi nieopodatkowanej pracy ze Wschodu i nieopodatkowanych dotacji z Zachodu, nawet najlepsze starania rządzących nie są w stanie zatrzymać motoru gospodarczego kraju. Tak ogromny rozrost szarej strefy jest oczywiście zbawienny dla gospodarki, bo to dzięki tej szarej strefie przedsiębiorcy zyskują dostęp do taniej siły roboczej nie ograniczanej podatkami, ani kodeksem pracy. Dostępność prawie miliona pracowników nie objętych żadnymi ograniczeniami wymiaru pracy, ani nie objętymi żadnymi podatkami stanowi realizację wielkiego liberalnego marzenia, o jakim opowiadali niegdyś wizjonerzy pokroju Hausnera, Balcerowicza czy Belki.
Samo istnienie szarej strefy, choć zbawienne dla tzw. dzikiego kapitalizmu, nie jest oczywiście niczym dobrym dla podatków państwa. Bez tak dużej liczby dodatkowych pracowników pomagających w budowaniu polskiego produktu krajowego, to obecny przeciętny wzrost gospodarczy byłby wyzerowany i prawdopodobnie nie byłoby z czego w ogóle ściągać jakichkolwiek podatków. Ściągalność podatków jednak w najlepszym razie obecnie stoi w miejscu, a dług publiczny bije rekordy dzięki ogromnemu deficytowi kolejnych budżetów. Jak szacuje minister Rafalska, dzięki tak dobremu zatrudnieniu i programom społecznym Polska mogła sobie pozwolić na to aby 30 tysięcy kobiet mogło odejść z pracy i zostać w domu opiekując się dziećmi, choć programy socjalne miały być finansowane ze wzrostu który mamy, a za którym nie idzie wzrost ściągalności podatków.
Co istotne, nic z tego nie byłoby możliwe dzięki imigracji. Sprowadzenie do Polski tak ogromnej liczby pracowników ze Wschodu nie było zadeklarowane w programie wyborczym żadnej partii, ani teraz, ani w przeszłości. Dzięki cichej polityce imigracyjnej polegającej na przyzwaniu krótkich wiz, pracownicy ze Wschodu zostają w kraju, ponieważ nie zdążyliby tak często odnawiać prawa do pobytu, jeśli Polska prawo to przyznaje jest na krótki okres czasu. W mediach temat oczywiście nie jest dyskutowany przynajmniej przez polityków, jednak politycy nadal mogą chwalić się wysokim zatrudnieniem, płacą minimalną i poprawą warunków zatrudnienia – choć oczywiście żadna z tych korzyści nie jest nawet w zasięgu prawie milionowej armii pracowników pracujących bez obciążeń podatkowych, prawa do urlopu, a nawet do najbardziej “śmieciowej” umowy.