instagram

Programista zatrudni pracodawcę

Przez lata miałem pretensje do moich byłych kolegów z pracy o to jak się rozstaliśmy. Rozstałem się z najlepszymi kolegami pracy, z jedynymi kolegami z jedynej pracy jaką wówczas miałem i nawet to przeżyłem, ale nie z powodu utraty kolegów, ale z powodu w jaki się rozstaliśmy.

Miałem pretensję o to że wkłądając tak wiele godzin pracy, wsparcia i pomocy w budowanie software house’u który budowaliśmy od zera, dostawałem tak wiele pochwał i wsparcia ze strony zespołu do czasu aż zespół powiedział że nie chce ze mną pracować. Przez dłuższy czas nie potrafiłem tego zrozumieć, ale okazało się że pomimo jednomyślności tej decyzji miałem dosyć dobry kontakt z dużą częścią osób, które nieco ze wstydem, a nieco z powodu zawodu jaki przeżyli po zmianie, opowiedziało mi o tym jak doszło do tego piruetu.

Okazało się że chodziło o cymbałki. Jakaś kolektywna myśl w trendach zarządzania zespołami programistów doprowadziła nas do miejsca, w którym w tamtym czasie wchodziła moda na biura wzorowane na motywach bajek Disneya, ze StarWars na czele, kulturę chill out roomów. Ja z kolei jestem na tyle stary, że potrafię sobie wyobrazić udogodnienia typu ekspres do kawy, stojaki na rowery, a nawet kuchnię czy prysznic dla pracowników. Kompletnie nie potrafię jednak uzasadnić potrzeb zwierząt hodowlanych, plastikowych pistoletów, piłkarzyków stołowych czy zestawów play station. Moje prywatne maksimum rozpieszczenia to kompletnie wyciszony komputer i biurko z regulowaną wysokością.

Naturalnie nie mam jednak niczego przeciw ludziom, którzy organizują swoje miejsce pracy inaczej przynosząc zabawki z filmów Disneya, jakieś mniejsze, ciche i bezwonne zwierzęta, kolorowe pufy a nawet wieszając w biurze hamaki. Jako kierownik bałaganu, mam jednak swoje limity. Moje ‘nie’ spotka się na pewno z propozycją dozbrojenia ‘prawdziwych mężczyzn’ w pistolety wodne, a już stanowcze ‘nie’ spotka się z propozycją uzupełnienia biurek programistów o prawdziwe… cymbałki. Akurat w tamtym czasie czułem, że kultura budowania miejsc pracy ‘przyjaznych dla programistów’ przekracza próg absurdu kiedy zespół oczekuje zgody na wprowadzenie perkusji. Nie obchodzi mnie na jakim poziomie są dzisiejsi dwudziestoparolatkowie, ale na perkusję po prostu nie mogłem się zgodzić.

Kiedy to od zarządu dowiedziałęm się że zespół po prostu nie chce ze mną pracować początkowo nie potrafiłem połączyć faktów. Naturalnie chciałem na pewno wiedzieć ‘jakie czynniki’ :-) tak nagle wpływają na ich niezadowolenie, skoro pensje wypłacane są na czas, projekt realizowany jest zgodnie z planem, nikt nikogo nie traktuje bez szacunku, a wręcz jesteśmy zespołem który regularnie chodzi ze sobą na lunche, spotyka się czasami nawet po pracy. Dopiero po latach miałem okazję spotkać się z moimi ówczesnymi kolegami, którzy wprawdzie dorośli o dojrzali, i opowiedział mi historię durnej perkusji. Oczywiście historia durnej perkusji nie była tą, którą opowiedzieli zarządowi uzasadniając konieczność rozstania się naszych dróg.

Kiedy wiele lat później miałem okazję spotkać się z moimi przyjaciółmi, okazało się że odrzucając dumę na korzyść ciekawości wiele rzeczy okazało się bardziej oczywistych. Wówczas absurdalność tej sytuacji nie godziła się z braniem w ogóle jej pod uwagę, ale rozmawiając po latach szczerze ktoś przypomniał mi iż całość problemu zaczęła się od historii jednych cymbałek i jednego ‘nie’, które ludzie dziecinnie kompletnie wiele osób postrzegało jako bycie ‘z zespołem’ lub ‘przeciw zespołowi’. Ta i wiele innych historii pokazują iż dzisiejsze pokolenia kompletnie nie potrafi zrozumieć że jest coś czego nie dostaną lub co gorsza, że jest coś co im się nie należy.

Dopiero posiadanie dzieci w przedszkolu przypomina iż jest całkowicie normalne iż dzisiejsze pokolenie w większości gotowe jest zrobić absolutnie wszystko za cymbałki, paczkę czekolady, kartę multi sport lub paczkę pończoch. W każdym razie na pewno bez problemu jest w stanie niszczyć swoich przyjaciół zmyślonymi historiami, jakich pełno w każdym miejscu pracy i każdym przedszkolu, aczkolwiek osobiście uważam iż miejsca pracy dzisiejszych programistów są w szczególności narażone na ‘wojny o zabawki’, ‘bo powiem Pani’ z tego pragmatycznego powodu iż dzisiejszy rynek rozpieszcza programistów niewiele mniej aniżeli rozpieszcza się dzieci, prowokując dziecinne zachowania w umysłach ludzi którzy bardzo często w końcu dopiero co wyprowadzili się od rodziców.

W tej konkretnej firmie zmiana lidera zespołu przyniosła wielką zmianę organizacyjną w firmie. Oprócz tego że każda ściana wymalowana została graffiti, Nowe działy powstawały szybciej aniżeli pomysły na to czym miałyby się one zajmować. Firma wreszcie zaczęła zatrudniać na potęgę, wyprzedzając potrzeby biznesowe inwestora. Istotnie w wyniku całkowitego rozprężenia kultury pracy i produktu w miejsce której nowe kierownictwo wprowadziło kulturę pracownika i pracy zespołowej. Zmiana kulturowa przyniosła jednak zmianę efektywności pracy, która podniosła wskaźniki zadowolenia z pracy, a jednocześnie kompletnie zrujnowała wskaźniki produktu. Na skutek reklamacji klientów i opóźnień w realizacji celów produktowych inwestor w końcu wycofał się z projektu zamykając całość przedsięwzięcia w Polsce i zwalniając wszystkich pracowników, a także wyrzucając cymbałki i perkusję.

Z perspektywy zarządu cały ten przedszkolny cyrk i plac zabaw dla dorosłych nie ma żadnego znaczenia. Nie dalej niż rok temu rozmawiałem z prezesem firmy outsourcingowej, który żalił mi się na to na jakie durnoctwa w miejscu pracy musi się godzić aby zachęcać ‘przedszkolaków’ do przychodzenia do przedszkola. Doszło do tego że prezes wraz z dwuosobowym zarządem skarżyli się na to iż czują się osaczeni w swoich odizolowanych biurach oraz jednej jedynej sali konferencyjnej w której pozostawiono białe ściany bez przedszkolnych malowideł.

Tłumaczyłem wówczas iż moda na upokarzenie programistów kreskówkami minie tak samo jak minęła moda na upokarzenie ich tytułami ‘junior ninja’ czy innych ‘senior samurajów’. W końcu całe to towarszystwo dorośnie lub po prostu pogodzi się z dorosłością. Istnieje również takie uzasadnienie w którym z perspektywy zarządu nie ma żadnego znaczenia jaki bałagan panuje w warsztacie dopóki robota jest skończona, bo przecież żaden prezes nie musi brudzić sobie rąk tym czym babrają się na warsztacie. W końcu wiele innych branż dopuszcza pewne dziwności sal operacyjnych, z którymi normalni ludzie nie mają nic wspólnego. W branży samochodowej: u lekarza akceptuje się malowanie krwią po podłodze, u blacharza akceptuje się jedzenie kanapek rękami uciapanymi lakierem, a u mechanika wieszanie plakatów gołych bab na ścianie. Dlaczego zatem przejmujemy się że programiści rysują bambie na ścianie?

Jest kwestią pewnej dojrzałości zakładu pracy aby nie zamieniać miejsca pracy na przedszkole, ale w końcu większość firm informatycznych to po prostu montownie tego czym nie chcą zajmować się w innych krajach, a zatem nie ma niczego złego w folklorze star wars czy star trek, jakie funkcjonją w pewnych montowniach informatycznych nastawionych na emulowanie lepszego środowiska 20 paro latkom, czy nawet mniej dojrzałbym 30 hipsterom. Mówiąc to naiwność nie jest schorzeniem jednostronnie dotykającym pracownikom. W dobie mody anty korpo, każda korporacja w końcu próbuje przebrać się za kogoś innego przyjmując kamuflaż startupu czy nawet przedszkola, tylko po to aby sprawić wrażenie iż jest czymś innym niż jest w rzeczy samej – będąc po prostu fabryką kodu nastawioną na sprzedaż najlepszych produktów po najlepszej cenie wyprodukowanych przez najtańszych programistów którzy tworzą najlepszy kod dla klientów.

Jedyne co zasłużyło na krytykę tego artykułu to bezsilność pracodawców w relacji do pracowników, którzy kompletnie dominują warsztaty programistyczne domagając się coraz to nowych przywilejów, dodatków które po prostu ludziom się należą. Biorąc przykład z zupełnie innego zespołu, poza pierwszą rolą w której uczyłem się zawodu kierownika projektu i zespołu w jednej osobie, nigdy nie pamiętam żebym stracił pracownika z powodu złej atmosfery czy trudnego projektu. Niestety niejednokrotnie traciłem pracowników z powodów płacowych, a w ostatnich czasach zdarzało się stracić pracowników goniących głupich kilku stówek wynagrodzenia na miesiąc. Śmiejemy się z ludzi, którzy zaprzedali demokrację dając się przekupić pięcioma stówkami darmochy za miesiąc, ale ile razy traciliśmy inżynierów po studiach, którzy przeszli do konkurencji właśnie za głupie 500zł podwyżki? Programiści potrafią zmieniać pracodawców wielokrotnie w ciągu roku goniąc za kolejną kartą lunchową, sportową albo innym tanim benefitem?

Niestety obecny stan rynku powoduje rozpieszczenie programistów. Sytuacja pozostawia pracodawców bezsilnymi tak co do durnego wystroju biura, śmiesznych tytułów zawodowych, czy też kwestii wynagrodzeń. Wszystkie elementy jakie pracodawcy zmuszeni są kompromisować na korzyść programistów mają na celu zapewnienie fałszywego poczucia bezpieczeństwa, jakim pracodawcy mamią pracowników, zresztą ze wzajemnością. Ostatecznie obecny stan rynku powoduje że programiści kompletnie przejęli kontrolę nad pracodawcami.