instagram

Wrogość w miejscu pracy

W tym kraju uniwersalnym sposobem na wrogość w miejscu pracy to dystans do pracy jako takiej. Dystans bierze się z powodów, o które można być zazdrosnym. Ostatecznie musi być zazdrość żeby była wrogość.

Część osób to po prostu źle znosi. Zwłaszcza ta część, która uważa że poświęciła najlepsze starania określonej firmie, określonej karierze, a nawet swojemu zawodowi. Ludzie po prostu źle znoszą to, że kto inny znajdując się na tej ścieżce po prostu swojej ścieżki, tych starań tak bardzo nie szanuje, a może nie traktuje poważnie. Stąd ukryte pretensje o tych, którym “przyszło zbyt łatwo”, a się “do tego nie nadają”, “nie mają charakteru” lub innych cech szczególnych – w szczególności mówiąc “zaangażowania” mamy na myśli “poświęcenia”.

Nikt nie lubi jak inni naśmiewają się z naszych przekonań religijnych, poglądów politycznych i z tego powody są to tematy oficjalnie zabronione w miejscu pracy. Nieoficjalnie tematem tabu jest ironizowanie na temat firmy, zawodu, a w szczególności pracy jako takiej. Niektórzy po prostu nic nie mogą na to poradzić, przedkładając spotkanie barażowe drużyny piłkarskiej ponad spotkanie statusowe zespołu kryzysowego. Przedkładając dygresje na temat wakacji ponad wodopojową plotkę. Nie zawsze wszyscy lubią tych, którzy nadgodziny wolą spędzać hodując kwiaty ogrodowe. Przynajmniej nie tych, którzy mówią o tym że robią to oficjalnie.

Ktoś kto pokazuje swoim własnym profesjonalizmem i zaangażowaniem że “włożył tak wiele” tak naprawdę ma na myśli również że “poświęcił tak wiele”. Tacy ludzie epatują swoimi emocjami na temat pracy, albowiem są one szczere i wynikają z prawdziwego braku dystansu. Kto normalny negował by przecież własne szczere starania? Skoro były szczere, to. dystans w takim przypadku jest dystansem właściwie do własnych przekonań. Taki dystans jest nienormalny, a zatem nie do pomyślenia i po prostu dla wielu zwyczajnie nie akceptowalny. Ja sam przecież wychowałem się w latach dziewięćdziesiątych i jako bardzo młody człowiek nie rozumiałem matek, które w tak świetnej firmie zawsze tuż przed szesnastą były spakowane czekając na drogę do domu. Nie bez powodu niektóre moje koleżanki nawet kryły się przed innymi z porządkowaniem torebki, o wymykaniu się do auta zaparkowanego przez męża od kwadransa nie wspominając. Dzisiaj wiem, że moje koleżanki kryły się przed takimi jak ja – przeczuwając, nawet niesłusznie, to o czym ja wówczas nie wiedziałem.

Ale ja od lat dziewięćdziesiątych sam przeszedłem długą drogę chociaż słyszę, że nikomu wtedy krzywdy nie robiłem, to jednak musiałem sam się zmienić żeby móc “stanąć obok” tego, kim nie tylko ja wówczas najpewniej byłem. Od tego czasu wiele musiało się zmienić, żeby zobaczyć w trakcie swojej własnej kariery kilkukrotnie kolegów, którzy po prostu nie rozumieli jak można brać urlop ot tak – tylko dlatego że mniej ważne powody życia osobistego na chwilę przyciemniły cel, jaki firma sobie postawiła. Życie musiało zweryfikować wszystko, o czym chłopcy w tamtym czasie marzyli, żeby poznać to, jak można mieć jeszcze inne pasje poza pracą, tym bardziej większe i przynoszące nawet większe satysfakcje – tak osobiste, jak i finansowe. Kto jest w stanie zrozumieć kolegę, który otwarcie angażuje się w swoje życie poza pracą bardziej niż swoje życie w pracy, albo dodatkowo zarabia poza pracą więcej niż zarabia w pracy? Ktoś taki przecież nie jest w stanie szanować ani swojego stanowiska, ani swojego wynagrodzenia?

Szczególnie mentalność konsultanta nabyta doświadczeniem lub przekonaniem – implikuje w nas pewien dystans pochodzący z tymczasowości (a często i wielorakości) celów zawodowych. W definicji tej mentalności zapisano przecież wprost brak związku tych celów z celami firmy, jakiekolwiek by nie były. Praca zatem może poróżnić nas podobnie nieoczekiwany sposób, podobnie jak różni religia czy polityka. W różnice na tle pracy jesteśmy zaangażowani nie mniej niż w różnice na tle religijnym czy różnice na tle politycznym. Niektórzy prędzej dogadają się z faszystą, aniżeli z jakimś “farciarzem” lub “konsultantem” – nawet jeśli żadna z tych cech nigdy nie jest przez nikogo przecież oficjalnie deklarowana. Wszyscy to rozumieją, nawet jeśli musieli ze spuszczonym wzrokiem godzić na brak wiedzy skąd takie sytuacje się biorą. Wielu z nas przecież nadal żyje w latach dziewięćdziesiątych, przynajmniej względem bardziej rozwiniętych gospodarczo kultur pracy.

Czy wrogość to za zbyt mocne słowo? Niekoniecznie, jeśli uwzględnić wszystkie kubki rozbite o ściany, groźby wypisane w mailach, a nawet pomówienia w dowolnej formie. Historycznie to nie te ekscesy były skorelowane z okresem przed narodzinami dzieci, ale sama doniosłość takich wydarzeń w moim życiu prywatnym musiała zamanifestować się w sposób, który był już nie do zniesienia przez bardziej zaangażowanych pracowników. Dla kogoś kto ma dostatecznie szczęścia żeby poza pracą podobnie wielkich momentów doświadczać każdego miesiąca, praca jest nie tyle na drugim priorytecie z jego wyboru, ale coś innego jest na pierwszym miejscu z konieczności. Dla kogoś innego to po prostu kwestia wyboru, a jawna jego deklaracja zwyczajną kwestią uczciwości charakteru. Korelacji jest zresztą wiele więcej, jeśli spojrzeć na relacje tych którzy wieczorami wrzucają na fejsa zdjęcia z zakrapianych imprez – z tymi którzy wieczorami wrzucają plany podboju kosmosu na listy mailingowe. Przykłady można mnożyć, bo to tylko moje własne doświadczenia.

Po latach mogę powiedzieć że stałem po obu stronach, choć pewnie w obu przypadkach nieświadomie.