Wysokość podatków jest bez znaczenia
Wysokość podatków w danym kraju nie ma znaczenia, jeśli ekonomia tego kraju opiera się na konsumpcji wewnętrznej. Można podnieść podatki wszystkim o 50 procent o tyle samo, i dla takiej ekonomii będzie to bez znaczenia, oprócz tego że wszystkie ceny i pensje o tyle właśnie w końcu się podniosą. Możemy produkować śrubki po cencie za sztukę, a możemy produkować nawet po kilkanaście dolarów.
Wcześniej pisałem o tym że ludzie zatrudnieni przez tą samą firmę w tym samym czasie na tych samych stanowiskach – składając te same zeznanie podatkowe, mogą mieć wyznaczone kompletnie różne stawki podatkowe, tj. 19% i 8% (a pewnie jeszcze w innym nawet 40%). Zmiana adresu o kilka ulic dalej lub bliżej jednego z nich zmienia właściwość urzędu skarbowego i w ten sposób podwaja lub dwukrotnie obniża samą stawkę i kwotę odprowadzanego podatku. Podobnie jak moi koledzy zmieniali adresy w ramach tego samego miasta, aby płacić niższy podatek – tak i firmy lokują swoje siedziby w miejscach korzystnych podatkowo. Dla ludzi i firm ma to znaczenie, bo mogliby płacić każdy podatek – byle taki sam, jeśli państwo potrafiłoby ustalić jaki.
Oczywiście każde państwo nie istnieje bez otoczenia importu i eksportu tylko teoretycznie, co wynika z tego że żadne państwo nie ma neutralnego bilansu płatniczego. Żadne państwo nie podniesie o tyle podatków, aby skokowo zniszczyć konkurencyjność danej gospodarki na rynkach zewnętrznych. Nie ma jednak przeszkód aby wszystkie kraje stopniowo podnosiły podatki jednocześnie. Jedynym efektem będzie wzrost cen i spadek efektywności nakładów na obszary, które zagospodaruje państwo, pod warunkiem że wyższe podatki wydane zostaną na jakieś rozsądne nakłady. Przesuwanie podatków w górę lub w dół, pod warunkiem że równo dla wszystkich nie ma znaczenia o tyle że zmienia wydajność całego systemu jedynie o różnicę w efektywności gospodarowania kapitałem z podatków między podmiotami publicznymi, a prywatnymi.
Idę o poważny zakład z każdym że za kilka dekad globalne przeciętnie podatki będą znacznie wyższe niż obecnie (co najmniej 10% wyższe), a wzrost gospodarczy będzie globalnie na podobnym poziomie po uśrednieniu w okresie dekady. Wierzę że pomimo wzrostu podatków, nasz przeciętny rozporządzalny przychód będzie ogromnie większy niż obecnie, podobnie jak płace i ceny. Wierzę że wtedy nie będzie więcej biedy, a właściwie mniej ubóstwa – i to pomimo większego rozwarstwienia dochodów. Zmieni się zapewne dystrybucja przychodów: więcej będziemy płacić za energię i mniej za dobra konsumpcyjne. Natomiast znacznie więcej naszego przychodu będziemy oddawać państwu w postaci podatków – możliwe że w postaci podatków od poszczególnych wskazanych politycznie dóbr czy usług.
Właściwie dlaczego mielibyśmy nie marnować coraz większej ilości pracy na podatki, jeśli wszyscy płacilibyśmy tą samą stawkę, a podatki wydawane byłyby nie według centralnego klucza? Nawet jeśli 90% kosztów torby “foliówki” przeznaczone byłoby na opłacenie kosztów jej utylizacji, nadal wszyscy by je kupowali. Gdyby torba kosztowała kilka złotych, a zakupy kilka tysięcy, nikt nawet by nie odczuł kosztów torby. Jeśli wynagrodzenia na to pozwolą, nie ma żadnej obiektywnej przeszkody aby wszystkie dobra, a nie tylko pochodzące z paliw kopalnianych, objąć wysokim podatkiem niwelującym wpływ na środowisko czy nierównomierny wzrost produktywności w społeczeństwie. Jedynym pewnym efektem takiej sytuacji byłby wzrost znaczenia wydarzeń politycznych i spadek wolności osobistych w kraju, w którym prawie każdy pracuje dla instytucji politycznej, a wszystkie pieniądze przeznaczane są na realizację takich lub innych celów politycznych – to jednak inny temat.